Ostatnim miejscem na ziemi gdzie zimna wojna jeszcze się nie skończyła są cztery rosyjskie wyspy leżące na północ od japońskiej wyspy Hokkaido. Wyspy Kurylskie.
To właśnie ich powodu do dziś nie podpisany jest traktat pokojowy Rosji z Japonią. Kuryle to temat od którego politycy rosyjscy mają nieustanny ból głowy. Niektórzy, jak na przykład były minister spraw zagranicznych Kozyriew twierdzą otwarcie że prawnie należą się one Japończykom. Inni, jak nacjonalista Zyrynowski, czy komunista Lebied uważają pomysł oddania wysp Japonii za narodową hańbę. Prezydent Jelcyn skłonny był trzy lata temu doprowadzić do podpisania traktatu pokojowego i oddania wysp za cenę kredytów japońskich ale szybko wycofał się z tego pomysłu. Spór wydaje się nie mieć końca. Ma to poważne następstwa dla obu krajów – sąsiadów, których stosunku gospodarcze nie mogą się normalnie rozwijać.
Kuryle dziś to przygnębiający widok. Zdewastowany region staje się powoli śmietniskiem Rosyjskiej floty morskiej. Sytuację komplikuje fakt, że rdzenni mieszkańcy kurylskich wysp za nic nie chcą słyszeć o oddaniu ich w ręce Japonii. Powstał nawet Komitet Obrony Kuryli który przygotował już duży arsenał broni na wypadek gdyby Japończycy siłą chcieli tam wkroczyć. Tutejsza młodzież także sympatyzuje z tymi nastrojami. Młodzi Rosjanie marzą o dziewczynach, Mercedesach, rodzinach, bogactwie i wielkim świecie który się przed nimi otwiera. Jednak trwający wciąż spór nie pozwala na realizację tych marzeń.
Taka jest cena jaką tutejsi mieszkańcy płacą za życie w cieniu „wielkiej polityki”